Kwartet Jorgi o sobie:
" Muzykę naszą tworzy wędrówka.
Spotykamy muzyków.
Tak jak inni podarowują sobie przedmioty,
Oni przekazują nam część swego dziedzictwa.
Sami też kiedyś zostali obdarowani.
Kręci się kołowrotek.
Jest jeszcze zapis.
On jest jak ziarno.
Poświęcamy mu swoją uwagę,
Część naszej biografii.
Wrasta w nas.
To ważna część naszego życia."
"Wybierz się z nami do prastarego boru polskiej - słowiańskiej muzyki po rdest ostrolistny, arcydzięgiel, czarny bez, trzcinę wodną, jawor i magiczny nasięrzał - nasizrak. Wybierz się razem z następcami Jorgi do starego tajemniczego boru, pamiętającego czasy Polan, w którym od wieków wszystko gra i śpiewa."
ze wstępu do kasety "Gędźbowa Knieja"
"Bracia Rychli to artyści, ale przede wszystkim
poszukiwacze źródeł, dla których nie ma granic - barier czasu i przestrzeni.
Maciej sam gra na instrumentach zbudowanych przez siebie ze wspomnianych roślin,
ale wedle prastarych wzorców wydedukowanych ze starych mądrych ksiąg i z
natury. Waldemar sięga przeważnie po gitarę, ale odnajduje także ten dźwięk,
brzmienie z przeszłości w abstrakcyjnej wyobraźni komputera. Razem odnaleźli
chyba ten genetyczny kulturowy zapis DNA z naszego dziedzictwa i ożywili go -
niekiedy nawet po 1000 latach. A wszystko to odbywa się w sposób naturalny - w
duchu takiej spontanicznej ekologii kultury. I jakże jest to proste, czytelne i
zrozumiałe dla każdego! To taka muzyczna baśń. Przygoda z wyprawy do lasu
muzyki. Dzień i noc spędzone w "Gędźbowej Kniei":
ze wstępu do kasety "Gędźbowa Knieja"
Maciej Rychły o fletni-multance:
FLETNIA PANA
Uwielbiałem je od dzieciństwa - wszystkie rośliny rosnące dziko, na
peryferiach. Czy to nie dziwne, że kiedyś zachciało mi się gwizdać na
trawach, cmokać w liście tataraku, skręcać piszczałki z kory, żłobić łodygi
czarnego bzu, jaworowe gałęzie?
Powstawały proste instrumenty muzyczne, niemal wyjęte z natury, samorodne. Latem - piskawki ze źdźbła słomy, zimą multanki z badyli dziko rosnącego rdestu i przebierki sierszeńkowe z arcydzięgla. Ale przecież nie wystarczało pohukiwać w ręce i świstać w szczerby badyli. Wiatr robi to znacznie lepiej w szarugę jesienną - budzi tęsknotę do dźwięków skowycłzących, ciszy nieprzebranej, do zimowego słuchania chrzęstu śniegu i dzwonienia kamieni. Chciałem to uchwycić przy pomocy kruchej materii mega instrumentarium - zielnika, zebranego na krańcu ziemi już nie doglądanej.
Niech będzie poza uprawą muzyka. Zielona.
Wiosna jest przestrzenna tak bardzo i tak nagle, że jej krystalicznośc musi porazić. Woda jest żywa. Trzeba nam słuchać nieodgadnionego grania kumaków i lelów, błocisk z żurawiami, porannego szczebiotu. I oto jest chodzenie po trawie zielonej - nie po zeschłych liściach, słomie, śniegu, kamieniach.
To jest chodzenie!
Toteż wiosną nawet podłogi wysypane tatarakiem i jeśli jest muzyka człowieczą ręką klecona, to jest to granie na liściach, brzostach, ślimaczych muszlach, klaskanie w dłonie, gra terkotek i ligaw, tarła, klaskanek, tupanie w podłogę, gwizdy na wierzbowych różkach, skuduczach, są turkace, kusoce, multanki, uporczywe świsty i nawoływania, kiedy na sztuką ustawionych garnkach wiatr, jak na harfie eolskiej, gra. Grają trzciny. Słucham głosu traw.
To przecież Pan niestrudzenie gra na Syryndze - wielopiszczałkowej fletni. A może Ty jesteś szelestem trzcin?
Grecki Pan, ten z orszaku Dionizosa, tak natrętnie gonił piękną nimfę Syrinks, aż w końcu dobrzy, współczujący jej bogowie, przemienili uciekającą w trzcinę. I bożek słucha do dzisiaj tęsknego grania wiatru, wpatruje się w kołysanie, gięte wiatrem trzciny i gra swą melodię zwierzęcą, dionizyjską, na syryndze, którą zrobił ucinając kilka łodyg niedościgłej, ale przecież uchwyconej wreszcie i dośpiewanej trzciny. Kosmaty, z koźlimi uszami i rogami na głowie, zasmucony wieszcz śpiewogry. Marzę, a moje marzenia rozsypują się melodyjnie ku uciesze Dionizosa.
>>>>> Więcej o zespole i artykułów Macieja na stronie www.jorgi.terra.pl <<<<<